Politologia na A+

Modne stało się dziś roztrząsanie, czy politologia w ogóle powinna istnieć. Niemal równie modne, jak debatowanie o tym, czym właściwie powinna się zajmować. Zaczyna to przypominać zbiorową obsesję. Nie chcę brać w niej udziału… a będąc całkiem szczerym – nie chcę brać w niej udziału dłużej.

Na początku studiów organizowaliśmy z przyjaciółmi konferencję „Quo vadis, politologu?”. Wtedy wydawało mi się to naprawdę ważne. Później był jeszcze projekt „Kim jesteś, politologu?”. Dziś myślę, że skoro nie zadawałem sobie tych pytań, wybierając studia, to nie powinienem zadawać ich również teraz. To zaczyna przypominać kryzys wieku średniego – przegląd przeszłości, rozważanie alternatywnych ścieżek, pytania: co było słuszne, a co nie. Bzdura po raz pierwszy.

Próbuję to racjonalizować. Może polityka nie fascynuje mnie już tak bardzo, bo politycy przestali naprawdę decydować? Bo decydują pieniądze, a politycy są dziś tylko szczególną odmianą celebrytów? Może politologia jest w kryzysie, bo punktoza, bo za małe tempo, za duża biurokracja, za niskie płace? Bzdura po raz drugi.

Próbuję to mitologizować. Udaję przed sobą, że wybrałem politologię, by zrozumieć, jak sprawić, żeby rzeczy się działy. Że chodziło o sprawczość polityki. Że politologia uczy osiągania rezultatów, które mają znaczenie. Że uczy o polityce – a ta przecież dotyczy wszystkich. Bzdura po raz trzeci.

Wstydliwa prawda jest taka, że niewiele myślałem o wyborze studiów. Więcej było w tym przypadku niż strategii. Odbijałem się między skrajnościami: w ogóle nie studiować lub zostać naukowcem. O tym pierwszym wolę nie pisać – byłoby mi po prostu wstyd. Zostawię to dla siebie. A co do naukowca? Wyobrażałem sobie siebie z rozwianym włosem, w białym kitlu, biegnącego korytarzami z naręczem notatek, opisujących niesamowite eksperymenty wykonane w uniwersyteckich piwnicach za pomocą najnowszych technologii. Brawo – popkulturowy zlepek wyobrażeń z lat 90.

Dziś największą frajdę sprawiają mi projekty, które rzadko mają coś wspólnego z tym, co zwykliśmy nazywać „wielką polityką”. Czasem są politologiczne, częściej zupełnie inne. I gdy tak siedzę, próbując nie wpadać w panikę na myśl o decyzjach, których już nie cofnę – i tych, które dopiero przede mną – myślę sobie, że właśnie tak ma być.

Na uniwersytecie nie jesteś tylko politologiem. Jesteś naukowcem. Masz badać, sprawdzać, poszukiwać. Tak samo jak w życiu jesteś po prostu człowiekiem – masz działać, próbować, ryzykować, czasem błądzić w ślepych zaułkach. Ujednolicić wszystkich? Powiedzieć, czym i jak mają badać? To równie idiotyczne, jak podać jeden sposób na to, jak żyć. Nie chciałbym świata bez dylematów – tak samo, jak nie chcę świata z jednym rozwiązaniem dla wszystkich.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *